Notatka z urlopu 2015, Ustka.

morze4

W tym roku wraz z Narzeczoną na urlop wybraliśmy się nad Morze Bałtyckie do Ustki. Nad naszym morzem dawno nie byliśmy a do tego pierwszy raz byliśmy w Ustce. Czerwiec okazał się dobrym miesiącem, mało ludzi, cisza, spokój, puste plaże. To co lubimy najbardziej. Przed wyjazdem zrobiliśmy szybkie rozeznanie co warto byłoby odwiedzić w samej Ustce oraz w okolicy.

Opiszę parę ciekawszych miejsc związanych z kulinarną tematyką które odwiedziliśmy. Tak więc, najpierw trafiliśmy do Muzeum Chleba rodziny Państwa Brzósków. Nie ma co ukrywać, że z tym miejscem, jako pasjonata domowych wypieków, wiązałem sporo nadziei. Muzeum znajduję się na piętrze w ryglowo-szachulcowy domu a na parterze znajduje się piekarnia Państwa Brzósków, niestety połączona jest ze sklepem spożywczym co psuje cały efekt oraz atmosferę tego miejsca. Tak naprawdę połowę piekarni zajmuję sklep spożywczy, po środku mały regał z pieczywem a po drugiej stronie chyba była cukiernia. Po wejściu do środka piekarni czar prysł. Na małym regale z pieczywem było kilka zwyczajnych chlebów, wyglądających przeciętnie. Nie widziałem nic na zakwasie a ni żadnego chleba razowego, nic co by przykuło mojej uwagi. Nie tego się spodziewałem po tej piekarni. Zawiodłem się. No nic, przeszliśmy do muzeum i tutaj spotkało nas miłe zaskoczenie. Pomimo tego, że muzeum znajduje się na poddaszu i raczej nie jest za duże, posiada dużą ilość najróżniejszych, bardzo ciekawych eksponatów. Przywitała nas miła Pani, niestety imienia nie zapamiętałem. Na samym początku obejrzeliśmy krótki ale treściwy niczym razowiec, film o chlebie. Z którego dowiadujemy się o historii, o procesie wytwarzania oraz znaczeniu chleba, dawniej i dzisiaj. Rodzina Brzósków zebrała imponującą ilość sprzętów, między innymi stół do przerabiania ciasta piernikowego i stępy, a także lodówkę, która działała bez użycia prądu. Wygląda jak szafka kuchenna, do której wkładało się bloki lodu. Tylko skąd brano bloki lodu? W muzeum zobaczymy także jak wyglądały maszyny do produkcji lodów. Znajdziemy również maszyny do wypiekania sękaczy, wagi do odważania surowców oraz różne formy i foremki. Chlubą muzeum jest maszyna do mielenia mąki razowej, śrutownik. Żyto na mąkę razową było mielone tylko raz i stąd wywodzi się nazwa mąki razowej. Oczywiście jest tego dużo, dużo więcej. W między czasie Pani z muzeum przekazała nam dużo ciekawych informacji a na koniec zwiedzania wywiązała się ciekawa rozmowa na temat domowego wypiekania chleba i ekologicznego stylu życia. Nawet nie namawiała nas do zakupów wypieków z piekarni.

Dalej trafiliśmy do Cafe Mistral, gdzie zaprowadziły nas plakaty zobaczone na mieście. Plakaty te reklamowały Tradycyjne Krówki Usteckie, chodzi oczywiście o słodycze. Było na nich coś o tradycyjnym wytwarzaniu, że są z naturalnych składników i bez konserwantów. Musieliśmy to sprawdzić! Kupiliśmy po małej paczce krówek. Otwieram paczkę i pierwsze co to oczywiście sprawdzam skład. Tak jak myślałem, chociaż nie było tak źle, lepiej niż w przypadku masowo produkowanych krówek, tak mi się wydaję przynajmniej. W skład Tradycyjnych Krówek Ustecki wchodził: cukier, syrop glukozowy, mleko w proszku, śmietanka i cukier waniliowy. Być może było tam i zwykłe mleko, bo skład w języku polskim różnił się od składu w języku angielskim. Tak czy inaczej, okazało się, że Krówki Usteckie naturalne są tylko z nazwy. Przecież można byłoby zrobić je z cukru trzcinowego, mleka, śmietany i dodać naturalnej wanilii, wtedy można byłoby mówić o naturalnych krówkach. Dlaczego ludzie wszystko tak potrafią popsuć? Oczywiście czapki z głów dla Cafe Mistral, że wyrabiają krówki tradycyjnie tzn. ręcznie, chociaż skład który, jak już pisałem i tak nie jest zły ale mógłby być jeszcze bardziej naturalny.

W poszukiwaniu jakiegoś zdrowszego jedzenia, wstąpiliśmy do restauracji Dym na Wodzie której szefem jest kucharz występujący lub który występował, nie wiem, w Top Chef. Jako, że w restauracjach nie jadamy, dla mnie to był chyba pierwszy raz w ogóle. Postanowiliśmy sprawdzić to miejsce. Skupie się na samych potrawach. Zamówiliśmy na początek, żeby sprawdzić, coś dobrze znanego, dorsza zapiekanego z ziemniakami i ziołami. Narzeczona zamówiła do tego kawę latte czy coś takiego. Pani kelnerka przyniosła kawę ze śmietaną posypaną jakimś kolorowym groszkiem. Spróbowałem samej śmietany, oczywiście śmietana UHT z kartonu. W takiej restauracji mogli by się bardziej postarać i ubić coś bardziej naturalnego. Potem przyszedł czas na dorsza. Mały filet, jeden pokrojony ziemniak, rozsypane liście sałaty, trzy pomidory cherry, to wszystko w suszonych ziołach i polane sosem winegret a na tym gałązka świeżego tymianku. Tak to mniej więcej wyglądało, smakowało zwyczajnie a kosztowało nie mało. Restauracja reklamująca się jako sezonowa a w karcie sezonowy był chyba tylko dorsz. No chyba że bycze jądra też najlepsze są na wiosnę. Osobiście nie polecamy tego miejsca.

Widzieliśmy też restauracje w której swoje rewolucje przeprowadzała Pani Magda. Nie odważyliśmy się tam wejść.

Niestety nie udało nam się dotrzeć do Muzeum Ziemi Usteckiej.

Następnym razem jak pojedziemy w te okolice swoim samochodem na pewno odwiedzimy Słowiński Park Narodowy.

Za to udało się nam znaleźć dwa megalityczne głazy, prawdopodobnie związane z Gotami, w miejscowości Poddąbie.

kamienie1

To byłoby na tyle z naszych kulinarnych przygód w Ustce, mógłbym napisać coś u kuchni w hotelu w którym mieszkaliśmy ale szkoda czasu na pisanie.

4 komentarze

Dodaj komentarz